Źródło: internet.
Źródło: internet.
Radosław Marciniak Radosław Marciniak
2840
BLOG

Przełożenie wajchy

Radosław Marciniak Radosław Marciniak Polityka Obserwuj notkę 12

Szok i niedowierzanie! Jak zły sen obudziło wszystkich przełożenie wajchy w publicznych mediach. Nagle Ci wszyscy, którzy mienią się inteligencją, autorytetami, przewidują przyszłość, są wizjonerami, wielkimi wzorcami do naśladowania, są niesamowicie błyskotliwi, co udowadniali (lub wmawiali) nam przez ostatnie, co najmniej, 8 lat, Ci, którzy mienili się przewodnią siłą narodu, nie potrafili przewidzieć czegoś, co musiało nastąpić i co więcej, wiadomo było od dawna, że nastąpi. Jakże, bowiem inaczej podejść do medialnego zgiełku tych wszystkich dziennikarzy – polityków i ich obrońców, do niedawna rządzących, a dziś wielkich opozycjonistów, którzy są zszokowani jednym z wielu, przyznaje wcale nie najmądrzejszych, ale utrwalonych również przez nich samych, zwyczajów politycznych, zwyczajów związanych z wygraną w wyborach i przejęciem władzy w Państwie. Skok na media? Można to i tak nazwać, wszak Ci, którzy to dziś w tych kategoriach opisują, mają w tym niemałe doświadczenie. Ten zwyczaj to jednak po prostu wcielenie w życie zasady: zwycięzca bierze wszystko i nie rozumiem, czemu nagle Ci, którzy na mocy demokratycznych wyborów zostali odstawieni od zarządzania krajem i wtórujący im propagandziści, nagle nie mogą się z tym pogodzić.

Wiadomo powszechnie, kto ma media, ten ma władzę, dlatego nikogo nie powinno dziwić to, że dość szybko sfera rządowa upomniała się o dostęp do mediów publicznych. Tym bardziej, że od wielu lat mogła czuć się przez nie nawet nie jawnie dyskryminowana. Nie zrobiła tego w absolutnie żaden inny, niż ich poprzednicy, sposób. Za czasów Roberta Kwiatkowskiego, związanego jawnie z jedną z odchodzących już w polityczny niebyt, za sprawą woli wyborców, formacją polityczną na własnej skórze doświadczyła tego także chociażby Katarzyna Kolenda-Zaleska, której o sympatie do obecnie sprawujących władzę raczej ciężko podejrzewać. I wtedy jakoś nie zawiązywały się komitety obrońców uciśnionych dziennikarzy. Każdy rozumiał to wprost, przyszli nowi wajchowi, zatem Ci, politycznie zaangażowani po niewłaściwej stronie. pójdą w odstawkę. Tak samo było w 2005 roku, tak samo, w 2010, gdy Bronisław Komorowski pełniący obowiązki prezydenta odrzuca sprawozdanie KRRiT, skracając tym samym kadencję tej rady wybranej jeszcze głosami PiS, tak samo było w przypadku pojawienia się i zniknięcia z zarządu TVP i z obecności w mediach Wiesława Walendziaka i jego „pampersów”, tak było w całej długiej historii mediów publicznych po 1989 roku. Tylko po raz pierwszy w historii mamy przykład tak bezpardonowej histerii z tym związanej. Histerii, której nie doświadczyliśmy nigdy wcześniej, nawet w przypadkach tak jawnie niedemokratycznych działań, jak inwigilacja dziennikarzy, tych, którzy tropili aferę podsłuchową – największą aferę tego typu w Polsce, z udziałem niespotykanej jak dotąd ilości członków rządu, prominentnych działaczy partii rządzącej (PO) i zaprzyjaźnionych z nimi biznesmenów, ludzi sprawujących najwyższe stanowiska w Państwie (NBP, NIK) etc. Histerii nie było, gdy w tej samej sprawie wdzierano się siłą do redakcji Wprost i wydzierano dziennikarzom laptopy, przemocą próbując przejąć chronioną teoretycznie tajemnicę dziennikarską i dziennikarskie źródła. Histerii nie było także, gdy Donald Tusk próbował osłabić obsadzone przez PiS media publiczne namawiając do niepłacenia abonamentu. Ani kiedy jednego z dziennikarzy próbowano za pomocą służb wrobić w machlojki WSI, próbując mu zniszczyć życie, oskarżono go za dociekliwość, za tropienie niebezpiecznych powiązań byłego już prezydenta, tego, co miał problemy nie tylko z ortografią, ale i z pamięcią. W tym wypadku również ciekawe było to, że braki z pamięcią Prezydenta RP nagrywały wszystkie główne media, łącznie z publicznymi, ale nikt ich nie wyemitował, zupełnie nie wiedzieć, czemu i gdyby nienagrywana telefonem komórkowym relacja wciąż niszowej stacji, do dziś nie byłoby po tym medialnego śladu. Wtedy również, w każdym jednym z tych wypadków, nie wypowiadał się pan Komisarz Oettinger, że trzeba bacznym okiem, ba wręcz nadzorem objąć Warszawę, wtedy w zagranicznych mediach nie było śladu o tym, że w Polsce demokracja jest zagrożona, nie mówiło się ni słowem o potrzebie jej obrony, nie zawiązywano komitetów. Hipokryzja? Podwójne standardy? Moralność Kalego? A może głupota, zła wola, zdrada standardów, pryncypiów, interesów kraju, na rzecz interesów klanu? Jak to można określić?

Najbardziej bawią mnie żale żegnającego się z mediami publicznymi Tomasza Lisa, który jeszcze parę lat temu śmiał się z dziennikarzy ubolewających nad zawłaszczeniem Rzeczpospolitej i Uważam Rze i całkowitą zmianą w zasadzie z dnia na dzień politycznej orientacji tychże mediów. Rechot okazał się jednak krótkotrwały, bo zawłaszczenie wspomnianych tytułów doprowadziło do tego, iż dziennikarze prawego nurtu sami stworzyli sobie nowe miejsca pracy w postaci dwóch nowych, cieszących się dużą popularnością tygodników, które stały się nie mniej opiniotwórcze od pisarskiej działalności wspomnianego Tomasza Lisa, z tą jednak różnicą, że ani Terlikowski, ani Gmyz, ani, Lisicki, ani bracia Karnowscy, ani Ziemkiewicz, czy Wildstein i inni dziennikarze tworzący oprócz „W sieci” i „Do Rzeczy”, także Telewizję Republika, nie mieli ani przychylnych spółek Skarbu Państwa, nie mieli przychylnych zagranicznych inwestorów, którzy wspierają media wspierające rząd, nie mieli publicznych dotacji, emisji ogłoszeń z Państwowych Agencji. I choć nie były to łatwe początki, a w przypadku wielu z tych mediów wciąż nie jest łatwo i kolorowo, to nikt z nich nie wylewał lamentów na ulicach miast i nie skarżył się za granicą, jak to jest strasznie źle, jak to się dzieje niedemokratycznie etc. Jedyne protesty na ulicach odbywały się w przypadku nieudzielania miejsca na platformie cyfrowej Telewizji Trwam, w zasadzie bez racjonalnego powodu, patrząc na to, komu takie miejsce zostało zagwarantowane. Zresztą w obu tych kwestiach ciekawie wypowiedział się w Parlamencie Europejskim Jan Pospieszalski, którego perypetie w publicznej telewizji, również stanowić mogą ciekawą opowieść o upolitycznieniu mediów, zarówno przez przeciwników poglądów Jana Pospieszalskiego, jak i jego zwolenników.

 

Nawet nieukrywająca antypatii do PiSu Karolina Korwin Piotrowska (http://wiadomosci.onet.pl/opinie/terlikowski-ma-racje-naprawde/sf5e3x), koleżanka redakcyjna wielu z rozdzierających szaty dziennikarzy, potrafi wznieść się ponad tą medialną histerię i napisać, wprost, że skoro tak łatwo było stać po stronie ośmiorniczek, konfitur i tak fajnie było być beneficjentem tego polityczno – biznesowo – medialnego układu, to teraz czas na bycie w opozycji i pracę nas swoją wiarygodnością dziennikarską w trochę mniej cieplarnianych warunkach. Wszak i tak będzie to tylko lekki chłód, bo choć nikt już nie zapłaci 90 tysięcy złotych za odcinek propagandowego ględzenia, jaki to PiS jest zły, to zawsze niemiecki właściciel, a i wielu z tych, którym nie w smak wprowadzane zmiany, licząc na znów szybkie przestawienie wajchy i szybki powrót do tzw. normalności, niezależnie od tego czy to będzie firmowane przez SLD, PO czy przez partię z kropką w nazwie, nie dadzą z pewnością zginąć z głodu. A może stacja z ulicy Wiertniczej postawi na nowo, na starego rutynowanego dziennikarza, na którego zawsze można było liczyć?

Nie mniej, choć śmiać mi się chce z tej histerii, to jednak jeden z jej powodów wciąż jest aktualny i martwi mnie niezależnie od tego, kto sprawuje władzę i kto przestawia wajchę. Hasło "Teraz Kur** My" jest wiecznie aktualne, jak i aktualne jest upolitycznienie wielu instytucji, które upolitycznione być nie powinny, ich zależność od sprawujących władzę, jest od lat zbyt wielka, jak i pokusa, by tę zależność wykorzystywać będąc politycznym decydentem. W apolityczność mediów i dziennikarzy, tak jak i apolityczność Trybunału Konstytucyjnego i Jego Sędziów, nie wierzą już nawet dzieci wierzące w Świętego Mikołaja. I choć brak tej apolityczności dziennikarzy nie jest niczym złym, to jak to się często dzieje u nas, przybrało to karykaturalną formę. W szanujących się mediach publicznych powinno znaleźć się miejsce i dla Ziemkiewicza i dla Lisa, i dla Terlikowskiego i dla Olejnik, i dla Pospieszalskiego i dla Lewickiej, najlepiej na zmianę o tej samej porze, w tym samym paśmie oglądalności, co dwa tygodnie. Pluralizm, obok misyjności, powinien być czymś surowo przestrzeganym w mediach publicznych, a to widz pilotem i oglądalnością (przy sprawiedliwych warunkach wyjściowych) powinien decydować o pozycji danych dziennikarzy, ich zarobkach, statusie gwiazdy. Ale na to jak na razie nie możemy raczej liczyć, niezależnie od tego, która z opcji politycznych sprawuje władzę. Choć naiwnie wierzę, że jeszcze takich czasów dożyję.

Radoslaw Marciniak

radoslawmarciniak@op.pl  

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka